Priorytet czy gwiazdka z nieba
Słowo

First things first – dzieje się priorytet

Jakie masz priorytety? Wydaje się, że zwykłe pytanie odpowiedzialnego człowieka, który chce sensownie planować swoją pracę. W końcu prowadzi do skupienia się na najważniejszym. Tfu… najważniejszych (bo przecież na priorytetach)! Czyli w zasadzie – na czym się skupiasz?

To zwykłe pytanie już się takie nie wydaje, kiedy spojrzymy na historię słowa priorytet, które przez pięć stuleci w angielskim występowało jedynie w liczbie pojedynczej. Oznaczało właśnie najważniejszą (jedną!) rzecz. Jak pisze Greg McKeown, priorytety „wymyśliliśmy sobie dopiero w XX wieku”. O tym, do czego doprowadziło go to odkrycie i co opisał na kartach Esencjalisty innym razem, dzisiaj skupmy się na priorytetach.

Paczki z energią

Jeśli czytałaś o krzywej wydajności, to już wiesz, że standardowo w ciągu dnia mamy dwie „górki energetyczne”, podczas których praca idzie nam fenomenalnie. Pozostałe części dnia są mniej wydajne, bo dysponujemy tylko resztkami wyspania i wolnego myślenia.

Kluczowy zatem jest wybór zadań, za które się wtedy zabierzemy. W zamieszczonej tam grafice zapisałam je pod piękną nazwą priorytety, co już wiemy – nie do końca powinno nam odpowiadać. Bo czy jesteśmy w stanie wiele rzeczy postawić na pierwszym miejscu?

Jest dobrze, dopóki jest dobrze

Do pewnego stopnia być może udaje się żonglować uwagą i w 100% wykorzystywać ten najbardziej produktywny moment. Czasem jednak wtedy wypada wykład i nijak nie rozwiniesz swojej twórczości. A innym razem gorzej się czujesz i nie pracujesz tak szybko. Losowe wrzutki można mnożyć. Co się wtedy dzieje?

Opcja A (niezdrowa): cisnę, ile się da, pracuję do późna, chcę upchnąć wszystko tego samego dnia. A następnego znowu działam na full.

Opcja B (rozsądniejsza): redukuję plan do minimum, wyrzucam, co niekonieczne (innymi słowy zostają ważne-pilne).

Jak już dojdziesz do wykorzystywania opcji B (to zajmuje czas, been there), przyda Ci się właśnie priorytet. Bo wyrzucać trzeba umiejętnie. Do mnie ta refleksja trafiła, jak z lotu ptaka spojrzałam na tabelki kolejnych 12-tygodniowych lat. Owszem, każdy był podsumowany, z wnioskami, z radami na przyszłość. Ale dopiero porównanie ich między sobą wskazało, że to, co było pierwszą (no dobra, pierwszą po umyciu zębów) rzeczą rano, realizowałam najlepiej. Praktycznie 100% w założonych ramach. W czasie, kiedy zaczynałam od angielskiego, wjeżdżały 3 godziny z Arleną. W momencie kończenia magisterki – tyle napisanych stron, że całość powstała do kwietnia. Kiedy zaczynałam dzień od treningu, tygodniowa dawka ruchu w końcu docierała do normy. Wiedząc, co jest najważniejsze, łatwiej było wybierać. I tym samym nie trzeba było coraz to na nowo zastanawiać się co teraz.

Jednocześnie w każdym z tych okresów pozostałe aspekty schodziły na kolejny plan (i nie było tyle – angielskiego, nauki, ruchu). Zapewne jakimś czynnikiem jest także fakt, że rano niewiele jest w stanie pokrzyżować plany i tak czy inaczej, na najważniejszą (jedną) rzecz czas się znajdzie. Dlatego teraz już bardzo intencjonalnie wybieram to, czym się zajmuję w pierwszej kolejności. Bo to na pewno pójdzie do przodu.

To jaki będzie Twój priorytet?

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.